Wielki, wielki początek.
08:48Początek, co? No, nie zupełnie. Nie jest to moje pierwsze podejście do prowadzenia bloga o zdrowiu. Poza tym przez ostatnie parę lat prowadzenie blogów w ogóle mi nie wychodziło. Ale mam nadzieję, że tym razem, z uporządkowanym i w miarę spokojnym życiem, uda mi się znaleźć czas i chęci na pisanie. Przysięgam więc przed Wami, czytelnicy, ale i przed sobą, że będę dobrym blogerem, piszącym po angielsku i po polsku, wyszukującym i poruszającym tematy ciekawe, a czasem nawet szokujące! w dziedzinie zdrowia, żywienia, diety i życia, po prostu. A dlaczego zaczynam właśnie teraz?
Po przeszło dwóch latach nieustannych nawrotów chorób, które - naprawdę - zdarzały się co miesiąc, delektuję się właśnie niemal pięcioma tygodniami ogromnej dawki siły, energii i zdrowia. W sumie, przeraża mnie, że aż tyle udało mi się obyć bez choróbska. Wszystko zaczęło się jakieś 3 lata temu wraz z pierwszymi problemami z zatokami. Pamiętam jak dziś ten dzień, gdy mając 21 lat pierwszy raz poczułam zatoki. Nigdy nic im nie dolegało, więc nie do końca wiedziałam, co robić. W aptece, za namową ekspedientki, kupiłam znany ziołowy lek. Dziś nie pamiętam, czy mi przeszło, ale pamiętam, że blistrów było w opakowaniu sporo, a na każdym z nich multum małych zielonych tabletek, których brało się dziennie dość sporo. Po pewnym czasie, przy kolejnych nawrotach choroby, uznałam, że coś jest chyba nie tak, skoro zatoki nadal mi dokuczają mimo przyjmowania leków. W międzyczasie na rękach (szczególnie wewnętrzna strona łokci) zaczęła pojawiać się okropnie swędząca wysypka. A skoro cierpi skóra, trzeba odwiedzić dermatologa. Odwiedziłam ich kilku. Jedni stwierdzali atopowe zapalenie skóry, inni alergię. Przez dwa lata nacierałam się maścią na sterydach, która łagodziła objawy, ale nigdy ich nie wyleczyła. W zeszłym roku poszłam więc do alergologa, ciągle szukając przyczyny swoich dolegliwości. W teście, na moje oko, nic nie wyszło, nawet reakcji na histaminę nie dało się zauważyć, jednak Pani doktor "wypatrzyła"/wymyśliła, że będzie to alergia na grzyby i pleśnie. Ok. Zaczęła się przygoda z tabletkami dla alergików. A objawy jak były, tak były nadal.
W międzyczasie wykonałam jeszcze test krwi MRT na opóźnioną alergiczną reakcję pokarmową. To akurat okazał się strzał w dziesiątkę. Na opis tych badań poświęcę jednak kolejny post, bo długość niniejszego już w tej chwili zaczyna mnie przerażać, a mam jeszcze parę zdarzeń do opisania.
Przez te lata padania ofiarą własnego organizmu, który z kolei padł ofiarą mojej głupoty, zdążyłam już zostać ochrzczona mianem nadwornego hipochondryka (nic złego w tym jednak nie widziałam; dzięki temu mogłam utożsamić się z głównym bohaterem mojej pracy dyplomowej). Wszyscy wokół sądzili, że wmawiam sobie kolejne choroby. Ale nikt nie staje się z dnia na dzień maniakiem chorób! Więc szukałam dalej, czytałam ile się dało, o wszystkim, co jakkolwiek mogłoby przypominać mój przypadek (włącznie z całą stertą książek o hipochondrii i jej psychologicznym podłożu).
Wreszcie, w zeszłym miesiącu znalazłam coś, dzięki czemu te puzzle zaczęły składać się w jedno. Im więcej zdań przelatywało przed moimi oczami tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to musi być to. Poszłam więc przekonać się na własnej skórze, a raczej krwi, czy moje przypuszczenia mają jakieś podłoże.
Wybrałam się na test z żywej kropli krwi, w którym odkryłyśmy z Panią Doktor tego oto szachraja:
(polecam kliknąć na zdjęcie celem jego powiększenia)
Poznajcie proszę, oto jest Grzybek. Żadna pieczarka ani prawdziwego; ślicznie sobie bytujący we mnie grzybek, prawdopodobnie z rodu Candida albicans. To on powodował wszystkie wyżej opisane, źle diagnozowane i praktycznie nie leczone dolegliwości. Począwszy od zatok, poprzez swędzenie skóry aż po nagłe wybuchy agresji. Nieźle, co? A jak to się stało, że się u mnie pojawił? Wiecie, to nie jest tak, że chodzę i zarażam grzybem. Wszyscy mamy w sobie grzyby, bakterie i mnóstwo innych drobnoustrojów, dla których nasze jelita są całym światem. Do czasu! Do czasu, aż lekarze nie zaczną faszerować nas antybiotykami, które wybijają nie tylko te złe baterie (a zdaniem wielu specjalistów profesorów medycyny również i wirusy, patrzcie państwo!), ale i te dobre, bez których nasz organizm nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Szczegóły pozostawię sobie na inny wpis, bo odnoszę wrażenie, że już teraz zaczyna to przypominać brazylijską telenowelę. Temat Grzybka i sensu prowadzenia niniejszego bloga podsumuję bardzo krótkim, lecz zwięzłym sformułowaniem służącym za odpowiedź na pytanie "dlaczego": bo mam już, kurwa, dość bycia traktowaną przez współczesną medycynę, koncerny farmakologiczne, przemysł spożywczy i chemiczny, wyłącznie, jak portfel.
0 komentarze