Dieta - wrażliwość na pokarmy.
13:57Już
sam fakt tego, że dermatolog zaleca badanie krwi pod kątem
opóźnionej reakcji alergicznej na pokarmy brzmi zdumiewająco. A
nie powinno, bo przecież skóra jest barierą nie tylko ze światem
zewnętrznym, ale i wewnętrznym. Wszystko, co się na niej pojawia,
pochodzi z naszego wnętrza. Wszystkie wypryski, pryszcze, wągry są
definicją tego, co dostarczamy naszym organizmom. A gdy zaburzamy
ich pracę karmiąc się pokarmami, na które nasze ciało reaguje
defensywnie, zaczynają się problemy.
W
moim przypadku było to już wcześniej wspomniane atopowe zapalenie
skóry, uciążliwe, częste migreny, wzdęcia, zgagi, problemy z
zatokami. Dziś wszystkie one są mi obce. Poza tym udało mi się
zrzucić 10 kg, które wcale niekoniecznie były zbędnym tłuszczem,
a w raczej wodą zatrzymywaną w organizmie, który nie mógł się
jej pozbyć. Odmłodziłam swój organizm o połowę (jeszcze rok
temu mój wiek metaboliczny odpowiadał wiekowi metrycznemu; dziś
jestem metaboliczną 12-latką). Tak dobrze czułam się chyba
ostatni raz w podstawówce, a więc jeszcze w latach 90., kiedy
produkty na półkach i styl życia różniły się od ich
dzisiejszych odpowiedników. A to wszystko kwestią kilku wyrzeczeń,
które wyjątkowo w moim przypadku okazały się być wyrzeczeniami
strategicznymi.
Samo
badanie polega na pobraniu od pacjenta krwi. Gdy wyniki są gotowe,
umawiamy się na wizytę z Panią Dietetyk, która objaśnia nam
wszystko, dobiera dietę i radzi, jak się do niej przystosować.
150
badanych produktów jest na etapie wyników kategoryzowanych w trzy
grupy – czerwoną, żółtą i zieloną. Grupa czerwona to,
logicznie rzecz biorąc, wszystkie te produkty, które są
najbardziej reaktywne i które należy niezaprzeczalnie z diety
usunąć. Grupa żółta to składniki, które mogą wywoływać
reakcję alergiczną po połączeniu z innymi reaktorami lub gdy
spożyte są w nadmiernych ilościach. Te również lepiej jest z
diety wyeliminować. Wreszcie grupa zielona jest jak zielone światło
dające sygnał do startu – te produkty są bezpieczne i tworzą
podwaliny pod indywidualnie dobraną dietę. Nic tu nie dzieje się z
przypadku.
I
tak np. w u mnie w grupie czerwonej znalazły się (od najbardziej
reaktywnego produktu): morela, mleko kozie, kakao, żyto, pszenica,
aspartam, ogórek, winogrono. Tych produktów nie jem wcale (choć do
kakao mam akurat słabość i surowej czekolady po prostu nie umiem
odmówić).
W
żółtej zaś: fasola pinto, żółcień pomarańczowa, jogurt,
kiwi, orzech włoski, burak, cebula, drożdże mix, kalafior, fasola
lima, koper, mleko krowie, kaczka, melon kantalupa, siarczyn sodu,
oregano, mięta, homar, ibuprofen, krewetki, arbuz, sacharyna.
Pierwsze
tygodnie na diecie były prawdziwym wyzwaniem. Szczególnie, że
dietę dzieli się na etapy warunkowane najmniej reaktywnymi
produktami. O ile pamięć mnie nie zawodzi, w pierwszym etapie
trwającym 7 dni żywiłam się głównie indykiem, dorszem, gryką,
sałatą, selerem, kapustą, awokado, gruszkami i jabłkami. Co
prawda wśród dozwolonych produktów znajdywały się m.in. baranina
czy czarna porzeczka, ale były to w tamtym okresie produktu dość
trudne do znalezienia.
Ze
względu na reaktywność np. mięty musiałam zrezygnować z
miętowej pasty do zębów i przerzucić się na wersję dziecięcą.
Z biegiem czasu wypadłam jednak z rytmu i po pewnym czasie
przestałam wywiązywać się z zasad diety. Poniekąd chyba dlatego
dopuściłam do rozrostu kandydozy. Jednak kilku miesięcy temu dała
sobie drugą szansę i póki co się nie poddałam (poza paroma
wyjątkami w postaci wspomnianego już kakao, cebuli, ogórków w
sushi czy kaczki). Przecież to wszystko ma służyć mi samej! Tym
samym z mojego życia wypadły fast foody wszelkiego rodzaju,
słodycze. Nie pamiętam już jakie to uczucie żuć gumę. Kiedyś
na ból głowy łykałam ibuprofen, później została mi tylko
aspiryna, a dziś, przy swojej obecnej diecie, i tak nie potrzebuję
żadnych medykamentów, bo po prostu nic mi nie dolega. Bardzo
trudnym okresem okazały się święta, bo ani barszczu mi nie wolno
(buraki), ani pierogów czy uszek (pszenica), ani kutii (znów
pszenica). Opłatek w tym roku kupię chyba bezglutenowy ;)
Pozostałby mi karp, ale kto wtedy myślał, by specjalnie dla mnie
kupić mąkę gryczaną?
W
tym wszystkim najtrudniejszy jest chyba aspekt socjalny. Ludzie
powoli przyzwyczajają się do myśli, że ktoś może nie jeść
mięsa czy w ogóle produktów pochodzenia zwierzęcego. Ale kiedy
ktoś chce mi sprawić przyjemność i zaprosić na ugotowaną przez
siebie kolację, lista produktów, których nie jadam nieraz wprawiła
kogoś takiego w zakłopotanie. I to jest chyba podstawowy problem
naszych czasów – niby jesteśmy tacy kreatywni i tolerancyjni, a
jednak nadal myślimy i postępujemy schematowo. Mogłoby się
wydawać, że trzeba się nieźle nagimnastykować i wykosztować, by
zastąpić mąkę pszenną gryczaną, kukurydzianą czy ryżową.
Mleko posiada dziś wiele alternatyw – od niedziwiącego już dziś
chyba nikogo napoju sojowego, przez wersje ryżowe, migdałowe czy
kokosowe. Słodką czekoladę na mleku zastąpiliśmy surową
czekoladą z nieprażonych ziaren kakaowca. Makarony wersjami
bezglutenowymi (ryżowymi, kukurydzianymi czy gryczanymi). Zamiast
czipsów, na imprezę przynoszę suszone mango z Burkina Faso.
Zamiast alkoholu, butelkę Borjomi.
0 komentarze